Jejkuuu - tyle się ostatnio dzieje kulinarnie i pochodnie, że nie mam czasu dla Was pisać, ci co śledzą NiesTime na Facebooku choć odrobinę doświadczają jak w ostatnich dniach jestem "zapracowana". Ostatnio brzuszek rośnie mi coraz bardziej, ale szczęście spowodowane smakowymi doświadczeniami mi to wynagradza. Z ręką na sercu obiecuję Wam, że w tym tygodniu spróbuję opowiedzieć gdzie byłam i co robiłam. Zacznę od miejsca które mnie najbardziej zafascynowało.
Od jakiegoś czasu, a dokładnie od momentu gdy na blogu pojawiła się zakładka Dziś Jem Na Mieście - wielu znajomych przed wyjściem "na miasto" dzwoni do mnie, by zapytać gdzie mogą wybrać się, aby zjeść coś dobrego - kilka tygodni temu zadzwoniła do mnie Aldona i zapytała gdzie można dobrze zjeść po Chińsku... kuchnia chińska nie należy do moich ulubionych, co nie znaczy że jestem ignorantką - staram się orientować co i gdzie na mieście słychać w tej kwestii. Jednak dla żadnego wytrawnego smakosza nie jest tajemnicą, że Poznań w chińszczyznę ubogi jest. A tu TAKA niespodzianka - dzięki Idze i Pawłowi już wiem, że nawet chińskie żarcie jest mi w smak.
Wyobraźcie sobie, że idziecie jedną z głównych ulic Poznania i macie ochotę na coś do jedzenia - nagle nad głową mieni Wam się szyld jakiejś azjatyckiej knajpy (już wiecie, że macie ochotę na wołowinę z makaronem), wchodzicie w ciemną bramę i widzicie piękne czerwone lampiony i czujecie zapach smażonej w woku ryby w tempurze (teraz na pewno zaczynam Wam cieknąć ślinka), podchodzicie do drzwi restauracji... a ona ZAMKNIĘTA na 4 spusty! Ciemno, brudno. Ej! Przecież to wygląda jakby zamknięto ją kilka miesięcy temu. Ale skąd ten zapach?!?! Więc idziecie dalej, śladem zapachu - niczym w kreskówce,
unosicie się 20 centymetrów nad ziemią, prowadzeni wyłącznie fenomenalnym aromatem. I trafiacie przed mały, nieoznakowany lokal, wchodzicie po 3 stopniach w górę. Pomieszczenie - ciasne, zadymione, za wielką szybą dwóch azjatyckich kucharzy smaży coś na głębokim oleju, co chwile wykrzykując kilka słów po chińsku. Nie ma menu, nie ma cennika, nie ma kelnerów?! Jednak ktoś do Was podchodzi, pyta w czym może pomóc - miły, młody chłopak po prostu każe Wam usiąść, po 5 minutach przychodzi i zaczyna się magia....
Cały fenomen Rico`s Kitchen polega na tym, że restauracja nie ma menu. Dlaczego? Ponieważ wszystkie dania przygotowywane w restauracji powstają wyłącznie ze świeżych produktów, które aktualnie posiada kuchnia. Restauracja nie ma cennika - bo jak tu przygotować ceny, skoro knajpa codziennie serwuje zupełnie inne dania?! Jak więc wygląda obsługa w tym miejscu: Po tym jak zdążyliśmy rozsiąść się przy stoliku podszedł do nas wspomniany wcześniej młody chłopak i poinformował nas, że dziś kuchnia serwuje kurczaka, kozę, ośmiorniczki oraz wołowinę. Są również dania wegetariańskie. Do wyboru mamy opcję: łagodnie, ostro, słodko, słodko-kwaśnie... może było tych kombinacji nawet więcej, byłam zbyt zafascynowana okolicznościami w których się znalazłam. Tak więc każde z nas wybrało inny rodzaj mięsa, do tego (jeden wspólny) makaron, po szklance zielonej herbaty i zacisnęliśmy pięści z niecierpliwości i zaciekawienia co dalej nas czeka.
Minęło 5 minut - na stole pojawiły się ośmiorniczki - Paweł przystąpił do konsumpcji. Skończył. Po 10 minutach Łukasz dosłał kozę, a po kolejnych pięciu ja dostałam wołowinę. Przypomniało nam się, że czekamy jeszcze na makaron, więc zwolniliśmy spożywanie. Po ok. 20 minutach od momentu gdy Paweł pochłonął owoce morza, Iga w końcu dostała kurczaka. Tuż po tym dotarła do nas herbata, a tuż po niej makaron. Ostatecznie dania dla 4 osób pojawiły się na stole w rozpiętości około 20-25 minut. Tym razem nie był to dla nas problem, bo i tak w czworo mamy modę wyjadania sobie na wzajem z talerzy, więc żadne z nas nie czuło się specjalnie pokrzywdzone - jednak w innych okolicznościach i dla innego towarzystwa może to być krępujące, bo jak tu zachować fundamentalne zasady savoir vire przy stole? Czekać ze zjedzeniem swojego dania 20 minut i stracić całą przyjemność z jedzenia? Wyjadać z talerzy współkompanów? Jeść swoje, nie zważając na fakt, że pozostałym cieknie ślinka? A jest powód żeby ciekła.
ośmiorniczki / koza / wołowina / kurczak |
Dania są fenomenalne i wynagradzają wszelkie niedogodności związane z ewentualnym czasem oczekiwania. Jak już napisałam we wstępnie - specjalistą od kuchni chińskiej nie jestem, ale wiem gdy mi coś smakuje, lub nie. Nie będę się teraz zbytnio rozpisywać na temat tego co dokładnie jedliśmy, jak smakowało i co Wam polecam - prawdopodobnie jutro już tego nie będziecie mogli zamówić u Rico. Chcę tylko powiedzieć, że dania które zobaczyłam, poczułam i posmakowałam są zupełnym przeciwieństwem kuchni chińskiej jaką znam ja, oraz wielu z moich przyjaciół. Mięso z warzywami to w tej restauracji naprawdę mięso z dodatkiem warzyw (a nie odwrotnie), makaron to prawdziwe, domowej roboty kluchy, a nie nudle z chińskiej zupki. Każde danie miało w sobie różne dodatki, a sosy miały zupełnie inne smaki - mimo, że np. koza i wołowina została zamówiona na ostro to sosy do nich były zupełnie inne.
No a na koniec najważniejsze - bo rozwiązanie na brak menu już wam przedstawiłam. Wiec pewnie jeszcze zastanawiacie się co z cenami: Koszt na osobę to ok. 25-30 złotych (ponoć ceny zawsze wahają się tam w tych granicach) Uważam, że za tą jakość i ilość jedzenia to cena raczej śmieszna niż wygórowana. Polecam z całego serca - sama mam zamiar wybrać się tam co najmniej raz jeszcze, by zobaczyć czego jeszcze można doświadczyć w tym niezwykle oryginalnym i sympatycznym miejscu.
Zapomniałabym - restauracja do picia serwuje wyłącznie zieloną herbatę oraz Colę, ale daje przyzwolenie na przynoszenie własnych trunków.
Rico`s Kitchen
ul. 27 Grudnia 9
61-727 Poznań
https://www.facebook.com/OjjisanMilkBar?ref=ts&fref=ts
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz