Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę, że mam jednak okazję opowiedzenia Wam o tym wydarzeniu - niemal do ostatniej chwili miało mnie tam nie być, ale jednak się udało. Ale od początku... już 4 lata z rzędu wybierałam się na Kuchnia+ Food Film Fest, jednak zawsze coś stawało mi na drodze: albo moje gapiostwo, albo brak funduszy, albo jakieś inne przyziemne powody. W tym roku nie pozwoliłam sobie na kolejną skuchę - już wcześniej zaznaczyłam sobie w kalendarzu tak ważny dla mnie termin, a jak tylko pojawił się kompletny program festiwalu, szybciutko oddałam się lekturze.
Jakaż była moja radość, gdy okazało się że poznańskim gościem tegorocznego festiwalu jest Robert Makłowicz - mój totalny idol! Od zawsze fascynował mnie sposób jaki opowiada o jedzeniu - i nie chodzi mi tu o jakże kwiecisty i specyficzny język - ale o pasje, fascynacje która bije od niego gdy tylko o czymś opowiada, niezależnie czy są to kluski śląskie czy foie gras.Tak więc nie miałam żadnych wątpliwości, że spośród wielu bardzo ciekawych propozycji muszę wybrać się na filmową kolację, której gościem będzie właśnie Pan Robert. No i tu pojawiły się schody - dość wysoka cena biletów ( jak się potem jednak okazało, cena proporcjonalna była do tego co bilet oferował ), jakkolwiek dla mnie było oczywiste że idę - nie mogłam w tych okolicznościach odnaleźć współtowarzysza, gotowego poświęcić sporą część gotówki - mimo że nie podziela mojej, tak ogromnej presji wzięcia udziału w tym wydarzeniu. I pojawiła się Gosia, której z tego miejsca pragnę podziękować, że spędziła ze mną ten wspaniały czas.
Na początek wieczoru w kinie Muza "podany został" film dokumentalny Czerwona Obsesja, autorstwa Davida Roach`a oraz Warwicka Ross`a. Wg mnie film jest dość ciekawym studium nad psychologią przedstawionych w nim narodów - francuzów i chińczyków, gdzie powodem do rozważań stało się wino - jest to moja subiektywna ocena i myślę, że każdy w tym filmie ( mimo, że jest to dokument ) odnajdzie swoją interpretację. Prócz tego, obraz bogaty jest w ciekawostki dotyczące wina, oraz przepiękne widoki winnic Bordeaux.
Przyznam Wam się, że wcale ale to wcale nie znam się na winach - wiem tylko które wino mi smakuje, a które nie... no i wiem jeszcze - jakie wino dodać do gotowanej potrawy ( mam tu na myśli odróżnienie kolorów i stopnia wytrawności ). Było mi więc dość wstyd, gdy dowiedziałam się z filmu kilku - chyba - dość banalnych prawd o winie ;) ~ że tzw. dobry rocznik, to wcale nie wino stare, ale wino z takich roczników jak: 1983,2009 lub 2010, gdyż to wtedy były najbardziej sprzyjające winoroślom warunki atmosferyczne ~ że pijąc dobre wino w restauracji, po opróżnieniu butelki winni byliśmy zabrać ją do domu, lub poprosić kelnera o zbicie jej przy nas, gdyż istnieje "czarny rynek" handlu butelkami markowych win.
Wiele mogła bym Wam o tym filmie powiedzieć, ale nie chce Wam go opowiedzieć całego - zatem zachęcam Was do obejrzenia, a na początek podsyłam Wam trailer.
Tuż po prezentacji filmu odbył się jeszcze krótki panel dyskusyjny, którego głównym bohaterem - poza winem oczywiście - był Robert Makłowicz. Wiele osób biorących udział w seansie nie wybierało się dalej na kolację, wiec choć przez ten krótki moment mieli okazję porozmawiać z gościem wieczoru.
Zaraz potem przywdziałyśmy z Gosią płaszcze i niemal pobiegłyśmy do Concordia Taste, nie mogąc się już doczekać kolacji i pysznego wina, które zostało nam obiecane przez Pana Roberta. Droga choć mroźna przebiegła nam szybko, na dość wnikliwej pogawędce dotyczącej wrażeń po pokazie filmu.
Mieliście już okazję odwiedzić kulturalny i kulturowy przybytek zwany Concordia Design? No wiec - ja miałam. Nadal mam mieszane uczucia... Mój "pierwszy raz" był już dość dawno, tuż przed generalnym remontem, kiedy miejsce zwało się po prostu Starą Drukarnią i odbywały się tam różnego rodzaju hipsterskie imprezy. Drugi był już skierowany stricte na konsumpcje ( opowiem Wam o nim niedługo ) - zjadłam tam wówczas lunch w towarzystwie Aldony i kilku japiszonów, siedzących przy sąsiednich stolikach. OK. Może generalizuje - ale ostatecznie gdzie, jak nie tutaj, mogę Wam opowiedzieć o tym co myślę ;)
Więc Kuchnia+ Food Film Fest był dla mnie trzecią okazją do odwiedzin - do trzech razy sztuka?!
No na początek lokal mnie zaskoczył, bo pod osłoną nocy zyskuje uroku... gubi gdzieś ten drażniący mnie przy poprzedniej wizycie wygląd designerskiego bistro.
W lokalu przywitał nas Tomasz Trąbski, szef kuchni Concordia Taste - który opowiedział nam krótko, co zostanie podane na kolacji ... przyznać trzeba, że przemiły i uroczo skromny z niego facet ;) Zaraz po nim Robert Makłowicz, opowiedziałam nam na temat swoich win ze Składu Wina Winko Makłowicz Lutomski, które zostaną podane nam do posiłku. Dobra - co ja się Wam tu teraz będę rozwodzić na temat wstępów - szybko opowiem Wam co też takiego jadłam!
1 przystawka:
Gravlax z łososia szkockiego/ buraczkowa remulda
czyli tradycyjne dla kuchni skandynawskich danie przyrządzane z surowego łososia peklowanego w soli oraz sos na bazie majonezu zbliżony w smaku do sosu tatarskiego.
Niestety potrawa była wielkości mikrych rozmiarów orzecha włoskiego, więc ledwo co poczułam smak, który chyba był dla mnie dość mało wyrazisty.
2 przystawka:
mus z karczocha / ikra z jesiotra / rzodkiewka
tu chyba nie ma co wyjaśniać, dodatkiem był tu jeszcze plaster wędzonego łososia, a przystawka była bardzo ciekawa w smaku, chyba głównie dzięki karczochom.
zupa:
zupa cebulowa w trzech odsłonach / grzanki z chleba / parmezan
zdawać by się mogło, że zostały nam zaserwowane 3 zupy, ale nie. Delikatny bulion o aromacie cebuli został podany wraz z cebulkami, podpieczonym parmezanem oraz fantazyjnie przygotowanymi grzankami
* to co tak atrakcyjnie prezentuje się na prawym zdjęciu powyżej, to właśnie wspomniana grzanka.
Danie główne:
Comber z sarniny / pure z pieczonych kasztanów / karmelizowana szarlotka / warzywa sezonowe / chipsy z topinamburu
tak, też nie wiedziałam co to topinambur - a to zwykłe, ziemne warzywo znane również jako gruszka ziemna, trufla kanadyjska lub karczoch jeruzalemski.
I powiem Wam jedno - tu zaczęła się uczta! Mięso było wprost rewelacyjne - miękkie, aromatyczne i rozpływające się w ustach. Pure z kasztanów genialnie dopełniało smaku.
Sprawdzałam, że danie to jest w codziennym menu, polecam Wam ogromnie wybranie się do tej restauracji, żeby zaznać tego nieba w gębie.
Deser:
Ciasto czekoladowe / chilli / mięta / espuma z klementynek
totalnie fenomenalne ciasto, w smaku przypominające trochę brownie - gęste i aromatyczne ciasto przełamane miętą i chilli, przykryte pianką z mandarynek.
Nie była bym sobą, gdybym nie zwróciła uwagi na obsługę ( nie tylko ja ) - młodzi ludzie obsługujący przyjęcie radzili sobie z tym bardzo miernie. Na kolacji znalazło się ok. 130 osób i sprawność w ich obsłudze winna być priorytetem, jednak tak nie było. Gdy osoby z początku sali dostawały 2 przystawkę, ci z końca sali nie widzieli jeszcze pierwszej. Podawanie i zbieranie talerzy też troszkę kulało - raz talerz podawany był mi z prawej strony, żeby zaraz potem kolejny zaskoczył mnie z lewej. Pan poproszony o informację - jakie wina mamy do wyboru, wyciągnął naprędce zapisaną kartkę z pięcioma nazwami i cenami win, potrafiąc powiedzieć tylko o dwóch - i to tylko tyle, jaki mają kolor. Wspólnie stwierdziłyśmy, że być może restauracja nie posiadała tak dużego zespołu kelnerów, mogących obsłużyć dużą imprezę, że na ten wieczór zatrudniono osoby z zewnątrz. Mam nadzieję, że tak jest - bo szkoda żeby nieprofesjonalna obsługa psuła smakowe i wzrokowe doznania klientów.
Podsumowanie nie będzie zaskoczeniem - podczas jedzenia uśmiech nie schodził mi z ust, gdyż nic nie sprawia mi tak ogromniej przyjemności jak pięknie wyglądające, a w dodatku smaczne jedzenie. Mimo moich kilku przytyków, całość zapięła się w smakowitą klamrą, której na pewno nie żałuję, a niewątpliwie powtórzę.
Na sam koniec absolutna prywata:
Mam nadzieję że nie zdradzę tutaj jakiejś tajemnicy państwowej, szargającej dobre imię bohatera wieczoru. Nie będę ukrywać, że doznałam zaskoczenia spotykając na "dymku" Pana Roberta. Ucieszył mnie fakt, że mam okazję dzięki temu zamienić z nim prywatnie kilka słów ( tak :/ też nie mogę wyrwać się ze szponów tego obrzydliwego nałogu ). Tylko o czym by tu z nim pogadać - pomyślałam - żeby nie być banalną i powtarzalną, jak cała reszta zaczepiających go ludzi. "Panie Robercie - to Pan Pali?! Przecież tyle się mówi, że fajki zabijają kubki smakowe... Jak smakosz może sobie to robić? " Tu uzyskałam kwiecisty wykład,że palenie to też smakowanie - jednak nie można palić byle czego ( tu czułam, że mój papieros całkiem przestał mi smakować ) Pan Robert obiecał mi zaraz po tym, że zabiera mnie na następnego papierosa, gdzie poczęstuje mnie swoim - własnoręcznie skręconym. Jednak wychodząc, zagadany przez inne osoby zapomniał o zaproszeniu ... po kilku minutach jednak się rehabilitując - przysiadł się do naszego stolika, wręczył papierosa, przeprosił za to że mnie oszukał i zostawił dedykację - czy może być coś bardziej uroczego niż "bycie oszukanym" przez Roberta Makłowicza?!
Przeuroczy facet, ma miłość do niego stała się miłością bezwarunkową, a pogawędka z nim był dla mnie idealnym zakończeniem wieczoru.
Zastanawiam się czy już spaliłaś papierosa skręconego przez Pana Roberta... a jeśli nie, to jaka kolacja będzie TĄ, która zasłuży na uwieńczenie TAKIM papierosem. Szczególnie, że według samego Twórcy, został on wzbogacony o tajemniczy składnik X. ;)
OdpowiedzUsuń